Junior Eurowizja, pojemnik na biustonosz i marchewkowe kredki

19:18:00

Intro

Ta kartka z wirtualnego pamiętnika wlecze się rekordową liczbę dni. Jak można pisać podsumowanie tygodnia pod koniec kolejnego? Cóż. Zacznijmy od początku: gdy kończyłam tekst, a było to poniedziałkową porą - nagle wysiadł Internet. Pretty awesome. Stało się to wtedy, gdy wylewałam żale na niesprawiedliwe oceny Polski na Junior Eurowizji. Przypadek? Nie sądzę ;-) energia przepływa, nic więc dziwnego, że negatywna reakcja spowodowała coś niezbyt sympatycznego. Dlatego też uważam, że trzeba dzielić się dobrą mocą, gdyż dobra siła, wraca. Karma prędzej czy później dopada każdego. Żeby nie było nudno, tuż po internetowych przebojach...współpracy odmówiła drukarka. Tego było już za dużo ;-). Jak się później okazało, wszystkie perypetie elektroniczne zdarzyły się w czasie burzy magnetycznej.
Wrzucam więc wpis w dwóch częściach, za to spięty pewną klamrą kompozycyjną, jaką jest praca, którą właśnie zaczęłam. Cieszę się, że wracam do żywych i znalazłam sympatyczną pracę w biurze nieruchomości. Okej, nie przedłużając - część 1:


14 - 20 listopada

Witajcie, ziomeczki! Dobiegł końca tydzień wyjątkowo ciekawy, acz niefotogeniczny. Dziś w blogowym koszyku mam sporo rzeczy dziwnych, brzydkich i fajnych jednocześnie. Nie mogę się zdecydować na hit, wstawiam więc wszystkie ciekawostki, jakie zobaczyłam ostatnio. Na początek historia weekendu, czyli przypadkowe odkrycie drugiego Tigera w mieście - dwupiętrowego. W centrum. Idealnie! Pierwszy poznański sklep tej marki jest malutki, w tym nowym odkryłam nieznane działy, takie jak akcesoria do ćwiczeń, ozdoby świąteczne i milion razy więcej artykułów papierniczych i kuchennych...siedlisko pokus :-((  Temperówka do marchewek - w sumie nawet przydatna rzecz, podobnie jak podróżny futerał na biustonosz, który spotkałam pierwszy raz  w życiu. Urzekł mnie jego dizajn:-) Bardzo lubię poznański odpowiednik temperówki, czyli ostrzytko. Myśląc o temperowaniu marchewek przypomniała mi się historia z liceum - matura próbna z matematyki, siedzimy w sali gimnastycznej, a dziennikarz z pewnej gazety robi kilka zdjęć, słucha co się dzieje i kogoś zagaduje. Następnego dnia czytamy artykuł zatytuowany w stylu Czy ktoś ma ostrzynkę? (albo coś w ten deseń (kolega pytał sąsiadów właśnie o ostrzytko). Urocze :D

Parę tygodni temu wspominałam o celu na listopad, jakim był zakup butów. W końcu mogę użyć czasu przeszłego, udało się je dostać ;-) szukałam zwykłych, czarnych botków, w których nie wywinę orła na lodzie. O takich, które będą miały podeszwę grubszą niż 2 milimetry. Po kilku nieudanych podejściach trafiłam na buty, jakich szukałam. Z pomocą przyszedł niezastąpiony h&m. Jak zawsze ;-). Dla zmyłki wstawiam zdjęcie innych butów:D. Podobają mi się ogromnie, a kupiłam je pod koniec zeszłej zimy. Nie dość, że piękne, to jakie wygodne...buty-marzenie. Zdjęcie trafia tu jako motywacyjne - tej zimy jeszcze zacznę w nich chodzić. Odpowiednia motywacja do ćwiczeń to podstawa sukcesu :D.

Ostatnie zdjęcie urodą nie grzeszy, lecz smakiem - owszem. To szybka, domowa nutella (robiłam ją mniej niż kwadrans) z awokado, banana i kilku innych fajnych rzeczy, które w swoim czasie wskoczą na bloga. Uff, tym sposobem mogę zakończyć przegląd pięknych inaczej zdjęć i przejść do Eurowizji. Wczoraj na Malcie odbył się finał  konkursu Junior Eurowizji. Całkiem sporo odsłon zdobył wczoraj mój post o tym, co dała mi Junior Eurowizja (klik). Dekadę temu byłam fanką tego konkursu, potem mi przeszło (dorosłam). Bardzo się zdziwiłam, gdy w październiku odkryłam, że Polska po jedenastu latach wraca do gry ;-). A jeszcze bardziej się zdziwiłam (chociaż w sumie to nic szokującego) jak szybko zmienia się świat. W 2005 roku, gdy polska telewizja przestała emitować finały Junior ESC, jedyną opcją było oglądanie rosyjskiej albo białoruskiej transmisji za pomocą Windows Media Player, obraz nie nadążał za dźwiękiem, ciągle coś się cięło...a tu proszę, oficjalny kanał JESC na yt, elegancko transmisja finału  po angielsku, ba - na żywo mogłam oglądać nawet oficjalne przywitanie uczestników parę dni wcześniej i losowanie kolejności występów. Fajnie.

Konkurs wygrała reprezentantka Gruzji z piosenką niczym z Broadway (piękny głos, uważam, że zasłużyła na wygraną). Wspominam o skojarzeniach z Broadway, ponieważ laureatka obecnie mieszka i uczy się śpiewu w USA ;-)



Muzyka muzyką, ale jak wiadomo - Eurowizję wygrywa kraj, nie piosenka. Mimo wszystko ubolewam, że reprezentująca Polskę Olivia Wieczorek zajęła dopiero 11 miejsce:

 
Żałuję, że zrezygnowano z głosowania publiczności - punkty przyznawało jury (dorosłe i dziecięce). Obserwowałam przez ten miesiąc filmiki wrzucane na yt eurowizji - wrzucano występy wszystkich eliminacji krajowych, następnie z oficjalnych prób już na Malcie, wczoraj - z finału. I za każdym razem występy Olivii znajdują się na pierwszym lub drugim miejscu w danej kategorii ;-) Na przykład teraz, gdy piszę, występ zwyciężczyni obejrzano przeszło 125 tysięcy razy, Olivii ponad 95 tysięcy, a następny w kolejności...ponad 42 tysiące. Wylałam eurowizyjne frustracje, gratuluję tym, którzy wytrwali :D [w tym momencie padł Internet]. Zrobiłam dziś małą powtórkę z researchu i nadal Olivka jest druga pod względem liczby wyświetleń finałowego występu ;-)

Zostajemy w klimacie europejskich języków - jakiś czas temu trafiłam u Eweliny (klik) na post o polecanych aplikacjach na telefon. Zaprzyjaźniłam się z Memrise i pykam podstawy szwedzkiego ;-) podoba mi się to, że aplikacja regularnie skłania do powtórek dawnych słówek, a nie tylko leci naprzód - dzięki temu naprawdę coś zapamiętuję ;-). Szwedzki podoba mi się jako język, gram w grę bez celu większego, niż rozruszanie mózgu.


Tom drugi dzisiejszego powieści posta nadchodzi, a w nim...

21 - 25 listopada

W tym tygodniu spędziłam okres próbny w biurze nieruchomości, od grudnia startuję tam już na stałe i przyznam, że bardzo mi się podoba i praca, i panująca w biurze atmosfera - dokładnie takiej pracy szukałam :-) Dodatkowym atutem jest piękna, klimatyczna lokalizacja - tuż przy Starym Rynku. Sami popatrzcie, jak miło się tam spaceruje:


Bardzo fajnym pomysłem, który przyniósł ten tydzień, był wypad na sushi - nigdy nie próbowałam japońskiej kuchni w tym wydaniu, ciekawie było poznać coś nowego :-) Tak, jak przypuszczałam - owoce morza i nori to nie moje klimaty smakowe, ale równocześnie przekonałam się, że sushi można się najeść (dotychczas myślałam, że nie można się zapchać kilkoma rollsami, a tu proszę:-). 
Na koniec wrzucam zakup, którym zadziwiłam sama siebie, ale kurczę...spodobał mi się ten kropkowy zegarek, chociaż nie lubię złota, a pudrowy róż - tak średnio. Po cichu przyznam, że najbardziej urzekł mnie słodki sekundnik ;-).

Do następnego czytania !:-)

P.S. W niedzielę ostatni odcinek "Belfra". Jak żyć? Kto zabił Joannę W.?


You Might Also Like

0 komentarze