Przyszedł, choć w ogóle go nie zapraszałam. Wręcz przeciwnie...gdybym jakimś cudem dowiedziała się o jego planach, najchętniej zatrzasnęłabym mu drzwi przed nosem i zastawiła je trzema szafami. Póki co żadnej szafy, a co dopiero trzech nie przestawię, ponieważ trzasnęło mi kolano, a konkretniej - niezidentyfikowana część w najgłębszych czeluściach stawu. A tuż po spektakularnym gruchnięciu i fajerwerkach przed oczami przypałętał się On.
Ból.
Mister Pain w głębokim poważaniu miał moje plany na najbliższe dni i zawłaszczył sobie prawo decydowania o tym, kiedy będzie przypominał o swoim istnieniu. I tak żyjemy sobie w tym pasożytniczym związku już drugi tydzień. Bardzo żałuję, że dopiero w momentach, kiedy faktycznie nie mogę się ruszyć, doceniam jakim darem jest posiadanie dwóch sprawnych kończyn.
Idealny temat rozważań na Wielki Piątek, czyż nie? Biorę swój krzyż na plecy i idę dalej. Kolanowa przypadłość to, tak w ogóle, nie koniec świata. Szczerze mówiąc, to po prostu przejściowa błahostka, która irytuje. Ot, zdarza się. Po prostu z powietrza odnowiła się boleśniej niż dotychczas wakacyjna kontuzja, więc sobie tylko gratulować mogę własnej głupoty.
Dopiero, kiedy moja sprawność drastycznie spadła zrozumiałam, jak trudne jest chodzenie o kulach i ile energii zżera, dając w zamian fantastyczne zakwasy o poranku. Bardziej zwracam uwagę na stawiane kroki, aby oszczędzić sobie niepotrzebnego bólu. Chociaż dochodzę też do wniosku, że i do bólu przyzwyczaić się można. Chodzę wolniej i pokonuję mniejsze dystanse. I niezmiernie cieszę się, że pomalutku i nieśmiało, sprawność powraca. Nie mogę się doczekać, aż bez bólu będę mogła maszerować gdziekolwiek, a nie tylko się snuć.
Z całej tej dotychczasowej przygody wykluły się w mej głowie pewne spostrzeżenia. Niby takie oczywiste i od zawsze o nich wiedziałam, ale dopiero dzięki kontuzji odczułam ich sens. Ogromnie podziwiam ludzi, którzy całe życie zmagają się z niepełną sprawnością. Żałuję, że dopiero taka kontuzja uświadomiła mi, jak ciężkie i bolesne jest utracenie chociaż 20% możliwości w pełni zdrowego i ruchliwego człowieka. Jaka szkoda, że w codziennym życiu tak mało czasu i uwagi poświęcamy na docenienie tego, co mamy. Takie pozornie zwykłe dwie sprawne nogi to masa szczęścia. Ilu ludzi może co najwyżej o tym pomarzyć? Czemu tyle energii marnujemy na wymyślanie na siłę problemów, których nie ma, zamiast zachować tę energię na coś produktywnego, pozytywnego? Po co tracić siły na podcinanie sobie i innym skrzydeł?
Ziomki! cieszmy się tym, co mamy.
Amelia Coelho
- 22:27:00
- 8 Comments